Mówią, że człowiek uczy się przez całe życie, a sama nauka wzbogaca. O ile ukierunkowanie się ku bogactwu prawie każdemu przychodzi z łatwością, tak z nauką bywa różnie. Pomimo wynalezienia wielu zróżnicowanych metod dostępu i przyswajalności jej, prawdopodobnie nadal nie odnaleziono takiej, która w 100% spełniałaby wszystkich oczekiwania. Napisałem ‘prawdopodobnie’ z uwagi na działalność jednej z londyńskich akademii…London Academy of Bartenders, w skrócie dźwięcznie zwana LAB-em. Jak to w każdej placówce edukacyjnej tak i tutaj nauka leje się strumieniami. Główny temat wykładów to miksologia, której towarzyszą również kierunki poboczne chociażby socjologia, gdyż jak to w naszej branży bywa nigdy do końca nie możemy być pewni z czego przepytają nas nasi goście.
Samemu miejscu można dobrze się przyjrzeć już z ulicy z uwagi na ogromną szklaną witrynę. Stojąc przy niej nawet przez myśl mi nie przeszło podrabiane usprawiedliwienia, bądź zgłoszenie braku stroju, którego to brak spokojnie zakwalifikowałby się do grupy dress to impress. Fakt niedużej powierzchni jeszcze bardziej utwierdził mnie, że tego wieczoru lada barowa to miejsce mojego przeznaczenia. Hoker zdobyty, teraz zaczynamy poszukiwanie pod barem haczyka na ubranie i tu na ratunek wychodzi coś w stylu wgłębień w które komfortowo można wsunąć odzienie, bądź w przypadku pań torebkę. Z uwagi, że są one na całej długości baru przypisuje je jako sukces designera, a nie dzieło przypadku. Wróćmy do właściwego tematu zajęć, bo barman czeka. No i przy tej wielkości karty trochę jeszcze będzie musiał z tym czekaniem zostać sam na sam. Menu to 34 strony z czego 20 z samymi drinkami. Miałbym im to za złe, gdyby tylko okazało się, że któryś z cocktaili chwilowo jest niemożliwy do przygotowania z uwagi na brak składników. Przyznam się, że nawet próbowałem takowy znaleźć, bezskutecznie- bar przygotowany.
Na początek, żeby nie przedłużać wziąłem soft drinka, a co tam nawet przy złym wyborze duże prawdopodobieństwo, że smakował będzie. Jedyne co mnie zaskoczyło to upewnienie się barmana czy zdaje sobie sprawę, że „Ginger ninja” jest bez procentów, a potem jego uśmiech na twarzy. Spojrzałem w kartę ponownie, a tam nazwa kategorii z której wybrałem mojego wojownika brzmi „Hall of lame”- stąd szydera wypływa. By w drugiej rundzie wstydu nie przynieść zacząłem studiować kolejne rekomendacje, tym razem już te z wkładką. Mój wzrok przykuł „Smokey the Bear”. Kompozycja miodu, imbiru i białka kurzego jaja „zadymione” pięćdziesiątką Ardbega oraz wędzona, gruboziarnista sól morska na rancie szkła. Puszystość i biały kolor cocktailu dodawały mu niewinności, ale też i tu ona się kończyła. Ta charakterna bestia towarzyszyła mi przy poszukiwaniu kolejnego rywala na trzecią rundę. Przepraszam drugą, bo przecież w oczach barmanów mój słynny Ninja to nawet do grupy sparing partnerów nie zostanie zaliczony. Swoją drogą ta wcześniej przerażająca wielkością karta drinków, stawała się powoli moją przyjaciółką i to nie przez mój jakiś dziwny fetysz, a przez zabawne, chwilami sarkastyczne cytaty, przydatne informacje i interesujące zdjęcia. Zaczynałem rozumieć sens jej otyłości, a ona odkrywała dla mnie kolejne swoje wdzięki, które objawiły się choćby w miodowo-figowym Collinsie. Wyżej przedstawione składniki połączone na kruszonym lodzie za pomocą Chivasa 12 dają niezłego longa i napędzają ochoty na więcej. Uwielbiam skakanie ze skrajności w skrajność, więc zacząłem szukać w karcie czegoś gorzkiego, wytrawnego, czegoś co nie zawierałoby owoców. I tu pojawił się problem. Cała konstrukcja karty oparta jest na świeżych owocach, puree bądź sokach. Wiem mogłem zapytać barmana. Sekundę przed tą myślą wypatrzyłem „Dutchy”- ego. Pomyślałem czemu nie przecież to właśnie Bols Genever i inne produkty tej marki zapełniały mojego facebook-a przez ostatnie tygodnie. Co kryje się w naszym holendrze? Owoc granatu, syrop malinowy i sok z cytryny na pewno budują jego owocowe body. Creme de violette oprócz kolorystyki w ciekawy sposób wzbogacił posmak drinka. Na ukoronowanie jak już wcześniej wspomniałem Bols Genever. Podane w shorcie na kilku kostkach lodu nie powalił, kto wie może kilka kropel bitersa by pomogło, ale to już niech pozostanie na zadanie domowe do przyszłego tygodnia.
Na początku felietonu napomknąłem o problemie przyswajalności wiedzy. Tą metodą i w tym przypadku wchłonąłem ją z łatwością…całym sobą.
P.S. Zapomniałbym; komisja edukacji na pewno nie pochwaliłaby napisów na drzwiach wejściowych do toalet: bastards i bitches.
Z barmańskim pozdrowieniem,
Piotr Sajdak
Zdjęcia: http://www.worldsbestbars.com/united-kingdom/london/soho-and-fitzrovia/lab-academy